środa, 23 lipca 2014

Bliskie spotkania z niemiecką służbą zdrowia

Nie staram się jakoś zbytnio naprzykrzać służbie zdrowia, ale czasem los sprawi inaczej. Będzie więc na bieżąco, uzupełnienie moich wcześniejszych refleksji, bardziej z perspektywy.
Zaczęło się w przedostatni sobotni wieczór kiedy to uszkodziłam sobie kolano na tyle niemiło, że trzeba było na ostry dyżur chirurgiczny do pobliskiego miasteczka powiatowego jechać i spędzić tam pół nocy, bo jak się okazało nie tylko ja miałam taki pomysł na sobotni wieczór. Tam rentgen i ustalenie, że kości są całe i że trzeba na dokładniejsze badania w poniedziałek.Zostałam też od razu zaopatrzona w kule i leki do poniedziałku oraz zabandażowana. W poniedziałek wizyta u chirurga i skierowanie na rezonans magnetyczny do kolejnego miasteczka. We wtorek z powrotem do chirurga. Okazało się, że bez interwencji chirurgicznej się nie obędzie i dostałam termin na artroskopię na następny wtorek (wczoraj) oraz 5 terminów na wizyty pooperacyjne. W międzyczasie jeszcze spotkanie z anestezjologiem, w sumie pewnie dobry pomysł żeby wcześniej. Tu spotkał mnie miły komplement, że nie będzie komplikacji bo jestem "młoda i zdrowa". Tak, tak - dawno czegoś takiego nie słyszałam, aż K. spojrzał z nieukrywanym niedowierzaniem, gdy Mu to powtórzyłam... 
W dzień zabiegu znów porządne niemieckie zorganizowanie fantastyczne zaopiekowanie przez cały czas. Ani przez moment nie poczułam się pozostawiona sama sobie i z jakąkolwiek niepewnością. I to ogólna praktyka dotycząca wszystkich. Personel bardzo życzliwy, wyrozumiały i pomocny. Bez cienia pośpiechu czy zniecierpliwienia. Jakoś tak sam z siebie przypomniał mi się najbardziej traumatyczny zabieg w Polsce przed laty, kiedy po narkozie zostałam "porzucona" na wiele godzin, na korytarzu, na bardzo niewygodnym krześle, bez żadnej informacji co dalej, pomimo wielu zaczepek - nikt nie czuł się upoważniony do udzielenia jakichkolwiek informacji... Ale to dawno było i mam nadzieję, że już się nie zdarza...
Poza tym moje obecne doświadczenia w znacznej mierze wynikają ze specyfiki małomiasteczkowego ambulatorium z jednym chirurgiem, stąd taka "kameralność". Już w szpitalu powiatowym można się trochę gubić, nie wspominając o ogromnych "miastach" klinicznych. Organizacja i zasada są jednak podobne. Prowadzenie i informowanie od początku do końca. "Profesjonalna" przychylność. Wszelkie potrzebne zaświadczenia, skierowania i terminy na nie umawiane przez pielęgniarko-recepcjonistki i to one wiedzą co jest potrzebne. One też dzwonią do krewnych gdy pacjent jest gotowy do odbioru i towarzyszą aż do samochodu. Dodatkowo przysługują przejazdy taksówkami opłacane przez kasę chorych na wizyty 5 dni przed i 10-14 dni po operacji.
I nie ma się czego "przyczepić"... No może tylko trochę "tarmoszenia" - mocnego uścisku dłoni chirurga i naprawdę silnego poklepywania po ramieniu dla dodania otuchy... :-)
Dziś pierwsza wizyta pooperacyjna. pozbyłam się zabandażowania i buteleczki z "sokiem buraczanym". 
Mam już zginać i prostować kolano. Chodzić o kulach. Największe wyzwanie to schody.
Gimnastyka rehabilitacyjna od poniedziałku z przeprosinami, że tak późno.




Może pora polubić już ten budynek?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz