piątek, 13 czerwca 2014

Język niemiecki

A zdjęcia całkiem bez związku dzisiaj
Jak zwykle całkiem subiektywnie i osobiście będzie.
Jestem chyba ostatnią osobą, która powinna się na ten temat wypowiadać, chyba że pod hasłem "Jak skutecznie nie nauczyć się języka kraju, w którym się mieszka". Tu mogłabym napisać poradnik:
- po pierwsze wcale się do tego nie przykładać
- unikać mówienia w tym języku (bo przecież się nie umie)
- unikać zawierania znajomości, kontaktów i rozmów z tubylcami (z tych samych powodów)
- wykorzystywać krewnych i znajomych do załatwiania wszelkich spraw urzędowo-administracyjnych,
- zakładać i trwać w przeświadczeniu, że nigdy się nie nauczy...
a dalej już jest z górki i sukces gwarantowany...
Przyjeżdżając do Niemiec miałam podstawy językowe z nauki w szkole, na marnym poziomie sprzed 20 lat, ale nie miałam kompleksów. Ambitnie skończyłam półroczny kurs językowy, zdałam egzamin (mam na to papier, choć nie wiem czy powinnam się przyznawać). Przypomniałam sobie gramatykę (i zdążyłam już zapomnieć) i trochę się osłuchałam. I to chyba tyle. Kolejne lata nie przyniosły znaczącej poprawy w tej dziedzinie. Przeciwnie - dorobiłam się solidnego kompleksu. Skąd to? Podświadomy opór przed germanizacją? Niechęć do ulegania presji? Bo jest. Wyraża się w dawno usłyszanym zdaniu "Tu są Niemcy i mówi się po niemiecku". I niby racja. Na co dzień skutkuje to jednak wieloma niemiłymi sytuacjami kiedy to po deklarowanych przychylności i zrozumieniu, że "to trudno", w chwilę później już "nie rozumieją" i w mniej lub bardziej subtelny sposób dają do zrozumienia, że jest problem... Może i ten "problem" jest bardziej we mnie, ale nie pomaga mi to. Zniechęca.
Oczywiście i w tej kwestii bywa różnie. Z niektórymi ludźmi rozmawia się lepiej, niektórych rozumie się lepiej. Generalnie najlepiej mi czytać, najgorzej mówić, gdzieś pomiędzy pisać i rozumieć.
Nie mam niechęci do samego języka. Potoczny niemiecki brzmi dobrze, ma swoją melodykę, miękkość i nic wspólnego z tym co znamy z filmów wojennych. Gdy słyszę kilka języków obcych niemiecki jest mi najmniej obcy i bliższy. Fascynują mnie niektóre niemieckie zwroty i uniwersalne ujęcia. To, że po polsku nazywamy coś podobnie (np "frischgebackene" - "świeżo upieczony" ktoś jako ktoś). Przysłowia, które są jakby dokładnym tłumaczeniem.
Podobają mi się niemieckie wyrazy złożone, bardzo przydatne do precyzyjnego (i krótkiego) określenia czegoś co w polskim wymaga czasem całego opisu ("die Postkarte" - kartka pocztowa). Absolutnie zachwycające są bardzo długie niemieckie wyrazy złożone np. "Grundstücksverkehrsgenehmigungszuständigkeitsübertragungsverordnung" - 67 liter przetłumaczyć się nie podejmuję, ale przeczytać całkiem prosto jeśli uda się zidentyfikować z jakich wyrazów powstały. 
Podoba mi się niemieckie rozwiązanie w kwestii odpowiedzi na pytania w formie przeczącej, w polskim jednowyrazowa odpowiedź na takie pytanie wymaga jest niejasna i wymaga dojaśnienia - pełnego zdania (np. "Nie wychodzisz jeszcze?" - "Tak, nie wychodzę", lub "Nie, nie wychodzę"), a Niemcy mają słowo "doch" (a jednak, jednak tak), które w zupełności wystarczy. 
I dużo więcej tych fascynacji mogłabym...
To wszystko dotyczy mowy, bo jeśli chodzi o śpiewanie po niemiecku... nie potrafię się przyzwyczaić. Wg mnie ten język się do śpiewania nie nadaje. Jak np po francusku wszystko brzmi dla mnie śpiewnie, to w niemieckim brzmi ewentualnie tylko Rammstein, Wagner, czy niektóre pieśni kościelne. Reszta to koszmar dla ucha. Uważam, że Niemcy są bardzo muzykalni i dobrze śpiewają byle nie... po niemiecku. Ale to już sprawa gustu i nie podlega dyskusji.
I jeszcze nie wybaczę im motyla. "Schmetterlinge im Bauch" (motyle w brzuchu). Bleee... Niestrawności można dostać.
A na koniec niemiecki łamaniec językowy ("Zungenbrecher")- polecam się zmierzyć zanim wyskoczymy ze swoim "chrząszczem w trzcinie":

https://www.youtube.com/watch?v=gG62zay3kck



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz