wtorek, 4 listopada 2014

Listopad...

Najpierw chciałam przemilczeć "1 listopada", potem nabrałam ochoty żeby coś napisać, a w końcu organizm zafundował mi trochę sensacji i wymógł zajęcie się czym innym. Między innymi spaniem - przespałam ponad 12 godz (co ostatnio zdarzyło mi się chyba w dzieciństwie, ale nie pamiętam - jestem z tych "szybko śpiących"). 
Temat się więc rozmył i przepadł. 
Jesień mocno postępuje w swej szarości, chłodzie. Dzień się tak szybko skraca, aż obawiam się, że przestanę go w ogóle zauważać. Moja aktywność życiowa podobnie - maleje i wkrótce chyba przyjmie wartość ujemną... To chyba jakiś atawizm, że kiedy się ściemnia nie mam ochoty na żadną "działalność", co najwyżej szeroko pojęty relaks. 
Taki czas...
Na ciepłe kapcie pora,
bujany fotel, pled,
herbatę malinową,
mruczący koci grzbiet...

U "moich Seniorów" rozpoczął się "wysoki sezon" - od listopada do lutego ub. roku umarło 3-4-krotnie więcej osób niż w pozostałych miesiącach. Od piątku odeszło dwoje.
Na rower się też mało chce, a i czasu kiedy "można" wciąż mniej.
Pomarudziłam, a teraz kilka zdjęć ze słonecznego początku listopada i kilka dzisiejszych chmurnych.







 Baranki i "waciki"

 Klucz ptasi (daleko, niestety, z powodu mojego marnego refleksu)

Część niedzielnego obiadu

 Dzisiaj - szaro ale przejrzyście nad jeziorem




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz