środa, 30 lipca 2014

Bezczynność

Nie służy mi ta przymusowa bezczynność... Pewnie nikomu nie służy. Łatwo daję się wciągać w marazm, nieróbstwo, brak ochoty na cokolwiek. Na kontakty, na pisanie też...
Zanim wciągnie mnie jeszcze bardziej...


Nie ma w życiu chwil nieważnych
każda może być ostatnią,
Nie ma nieznaczących spotkań
lekcją stać się każde może,
Nie ma przypadkowych zdarzeń
każde przynieść może zmianę.
Ani pytań niezbyt mądrych
każde może dać odpowiedź,
Nie ma bezsensownych rozstań
każde szansą jest by wzrosnąć,
Nie ma grzesznych namiętności
w każdej ziarno tkwi miłości,
Nie ma słów na wiatr rzucanych
każde może kogoś zranić,
Nie ma „potem” i „za chwilę”
tylko teraz jest prawdziwe.
Czasu nazbyt wiele nigdy,
nigdy nie ma go za mało,
żeby wreszcie być szczęśliwym,
żeby zacząć żyć na całość.





sobota, 26 lipca 2014

Anny

Pewnie każdy zna jakąś Annę. W moim otoczeniu od dzieciństwa pojawiały się Anie, Anki, Anny... I nie przypominam sobie żadnej niesympatycznej. Dwie z nich są mi szczególnie bliskie. Jednej nie ma już wśród nas... Lubiła goździki.
Kiedyś dla Niej napisane, dziś wspomnienie:

Różano-słodki zapach
różowo-białej łąki,
W górze już babie lato
przędą sennie pająki,
Słońca ognista kula
niby wędrując po niebie
złotym blaskiem otula
drzewa, trawy i Ciebie.





A druga właśnie została Babcią... I choć dzieli nas wiele kilometrów nie ma to znaczenia i nie przeszkadza by wysłać Serdeczności.. jak Rusałki...

Szmaragdowe rusałki
tańczą na świata brzegu
wiatr im włosy rozczesuje
słońce złotem przeplata
we mgle się rozpływają
powłóczyste suknie
muślinowe treny
księżyc zaprosiły
na swe zaślubiny
przymierzają welon
pobrzękują wonią
dzwonki konwaliowe
obłoki pierzaste
jak kwieciste wieńce
głowy ozdabiają
rozsypane korale
perlistego śmiechu
niesie ponad wodą
gdzieś na brzegu świata
szmaragdowe echo

piątek, 25 lipca 2014

Ot, tak...


Zaczekaj jeszcze moja muzyko
zanim znajome podasz akordy,
Bo jeszcze stroją się instrumenty,
jeszcze solista nie dość jest dobry.

Zaczekaj jeszcze wodo głęboka,
bo nie zdążyłam wskoczyć do łodzi
i dniu zaczekaj, nie pędź tak szybko,
powstrzymaj słońce niech nie zachodzi.

Jeszcze przeszłości ciągnę ogony,
jeszcze próbuję oprzeć się fali
i łódź co płynie chciałabym wstrzymać, 
iluzji szczęścia wyglądam w dali...  
     


środa, 23 lipca 2014

Bliskie spotkania z niemiecką służbą zdrowia

Nie staram się jakoś zbytnio naprzykrzać służbie zdrowia, ale czasem los sprawi inaczej. Będzie więc na bieżąco, uzupełnienie moich wcześniejszych refleksji, bardziej z perspektywy.
Zaczęło się w przedostatni sobotni wieczór kiedy to uszkodziłam sobie kolano na tyle niemiło, że trzeba było na ostry dyżur chirurgiczny do pobliskiego miasteczka powiatowego jechać i spędzić tam pół nocy, bo jak się okazało nie tylko ja miałam taki pomysł na sobotni wieczór. Tam rentgen i ustalenie, że kości są całe i że trzeba na dokładniejsze badania w poniedziałek.Zostałam też od razu zaopatrzona w kule i leki do poniedziałku oraz zabandażowana. W poniedziałek wizyta u chirurga i skierowanie na rezonans magnetyczny do kolejnego miasteczka. We wtorek z powrotem do chirurga. Okazało się, że bez interwencji chirurgicznej się nie obędzie i dostałam termin na artroskopię na następny wtorek (wczoraj) oraz 5 terminów na wizyty pooperacyjne. W międzyczasie jeszcze spotkanie z anestezjologiem, w sumie pewnie dobry pomysł żeby wcześniej. Tu spotkał mnie miły komplement, że nie będzie komplikacji bo jestem "młoda i zdrowa". Tak, tak - dawno czegoś takiego nie słyszałam, aż K. spojrzał z nieukrywanym niedowierzaniem, gdy Mu to powtórzyłam... 
W dzień zabiegu znów porządne niemieckie zorganizowanie fantastyczne zaopiekowanie przez cały czas. Ani przez moment nie poczułam się pozostawiona sama sobie i z jakąkolwiek niepewnością. I to ogólna praktyka dotycząca wszystkich. Personel bardzo życzliwy, wyrozumiały i pomocny. Bez cienia pośpiechu czy zniecierpliwienia. Jakoś tak sam z siebie przypomniał mi się najbardziej traumatyczny zabieg w Polsce przed laty, kiedy po narkozie zostałam "porzucona" na wiele godzin, na korytarzu, na bardzo niewygodnym krześle, bez żadnej informacji co dalej, pomimo wielu zaczepek - nikt nie czuł się upoważniony do udzielenia jakichkolwiek informacji... Ale to dawno było i mam nadzieję, że już się nie zdarza...
Poza tym moje obecne doświadczenia w znacznej mierze wynikają ze specyfiki małomiasteczkowego ambulatorium z jednym chirurgiem, stąd taka "kameralność". Już w szpitalu powiatowym można się trochę gubić, nie wspominając o ogromnych "miastach" klinicznych. Organizacja i zasada są jednak podobne. Prowadzenie i informowanie od początku do końca. "Profesjonalna" przychylność. Wszelkie potrzebne zaświadczenia, skierowania i terminy na nie umawiane przez pielęgniarko-recepcjonistki i to one wiedzą co jest potrzebne. One też dzwonią do krewnych gdy pacjent jest gotowy do odbioru i towarzyszą aż do samochodu. Dodatkowo przysługują przejazdy taksówkami opłacane przez kasę chorych na wizyty 5 dni przed i 10-14 dni po operacji.
I nie ma się czego "przyczepić"... No może tylko trochę "tarmoszenia" - mocnego uścisku dłoni chirurga i naprawdę silnego poklepywania po ramieniu dla dodania otuchy... :-)
Dziś pierwsza wizyta pooperacyjna. pozbyłam się zabandażowania i buteleczki z "sokiem buraczanym". 
Mam już zginać i prostować kolano. Chodzić o kulach. Największe wyzwanie to schody.
Gimnastyka rehabilitacyjna od poniedziałku z przeprosinami, że tak późno.




Może pora polubić już ten budynek?

poniedziałek, 21 lipca 2014

Nad Morzem Północnym (Cuxhaven)

Wakacyjnie. Choć dawno już nie miałam typowych wakacji i raczej się nie zanosi, można powspominać. Do Morza Północnego mam ok 100 km. Dla mnie największą jego atrakcją jest "Wattwanderung", czyli wędrowanie wybrzeżem Morza Wattowego.  Są to przybrzeżne wody Holandii, Niemiec i Danii. Odpływ odsłania szeroki pas "równin pływowych" i  można wędrować wiele kilometrów "w morze", a także z lądu na wyspy Fryzyjskie, lub pomiędzy nimi. Warto choć raz doświadczyć takiego spaceru. Byłam tam przed paroma laty, właśnie w okolicy Cuxhaven. Co tu dużo mówić... Lepiej pokazać.

 
Plaże , jak plaża...

W drogę...


Niekoniecznie na własnych nogach...


Pod stopami nieco mokro ...

Albo tak

 
Na kraby trzeba uważać...


Czasem nawet podwójne...

Brzeg oddala się coraz bardziej...

Drogowskaz - to punkt orientacyjny, do wypatrzenia też na kolejnych zdjęciach

 
To mniej więcej połowa drogi

 
                                                         Te "miotły" wyznaczają szlak



  
 Jeszcze kawałek...
                                                             
  
Po czym one płyną?
                                                                 
   
Pora wracać...
                                                                   
  
 Bo niedługo przyjdzie morze...
                                                   
Można mu wyjść na przeciw...


 
 Wraca!

                                                                           

Co za radość!




I już normalnie - jak nad morzem

niedziela, 20 lipca 2014

Życzliwość, serdeczność i "Gute Besserung"

Z życzliwością i serdecznością na co dzień spotykam się w Niemczech od dawna. W banalnym "Miłego Dnia" na ogół jest choć kropla  życzliwej "treści". W przypadku świąt, urlopu, czy choroby może być jej dużo więcej. Znajomi, koleżanki z pracy dzwonią z pytaniem o samopoczucie i gotowością pomocy. Nie tylko zresztą gotowością, jak się przekonałam. No i koniecznie "gute Besserung" ("Poprawy"). 
Wzrusza mnie to, przepełnia wdzięcznością i przekonaniem, że warto o tym wspomnieć.
Nawet dużymi literami: DZIĘKI LUDZIKI! Vielen Dank Leute!
Dostałam nawet kartkę ze słodkim załącznikiem.




sobota, 19 lipca 2014

Pomarańcze


         Śniły mi się pomarańcze
niby słońca zachodzące,
Każda istniała w połowie,
jak skryta za horyzontem.
Brakiem swoim zawstydzone
niepewnie się rozglądały,
by we dwie się dopasować,
kształt utworzyć doskonały.
Nielicznym się udawało
naprawić ten błąd w naturze,
bo wciąż się okazywało,
że każda chce być na górze.
                                 
                                 Ogród botaniczny w Muenster



Park  przy Charlottenburg w Berlinie

piątek, 18 lipca 2014

Pasikonik od kociej strony

Taka atrakcja nie mogła ujść kociej uwadze. Na szczęście Nanek był zamknięty - przy nim nie zdążyłabym pstryknąć ani jednego zdjęcia. Tomek też go w końcu dorwał i nieco poturbował, ale uratowałam.